czwartek, 2 listopada 2017

4. PZU CRACOVIA PÓŁMARATON KRÓLEWSKI


Pogoda – żyleta. Kto by się spodziewał kilka tygodni temu 20kilku stopni w połowie października? Słoneczko świeciło całą trasę. Były momenty mocno osłonięte i nawet pierdnięcia nie było czuć. Zebrało to swoje żniwo. Zwłaszcza pod koniec biegu. Sanitariusze momentami nie wyrabiali, bo kolejni biegacze padali jak muchy. A ja, spokojnym tempem spod hasła „czołganie przez pełzanie” dotarłem z radością do mety. Czas 2h i 30min to dla większości biegaczy kpina. Ale jak na miesiąc niebiegania, stresu i zmęczenia, to jestem zadowolony, że obyło się bez większych dolegliwości. Cóż, dokuczało trochę pasmo biodrowo-piszczelowe, ale żona po kursie masażu sportowego mogła się wykazać. Tak czy siak sukces i uśmiech. Przez łzy, bo korony jednak nie będzie, ale nie czuję się winny zamieszania techniczno-organizacyjnego Lechitów, a samo bieganie traktuję jak fun. Niesmak jednak pozostaje…

Wracając do samego biegu – start przy Arenie i meta na płycie tworzyły fajny klimat. Ludzi mnogo, kibiców też. Trasa malownicza, choć momentami pokręcona zawijaskami. I nowa odległość półmaratonu – 21,9 km. Ot w bonusie trochę doszło, choć powiem, że nie sprawdzałem, czy to kwestia długości trasy czy błędu „w druku”. Pośmiać się można, ale jak ktoś ma parcie na czas, to jemu śmieszno nie było. Organizacyjnie oceniam imprezę bardzo dobrze. Ciągnąłem się w końcówce, a jednak nie zabrakło ani wody, ani czekolady, ani izotonika, ani bananów. A punktów było wyjątkowo mnogo. Jak zwykle były masy śmieci, ale służby porządkowe starały się wygarniać wszystko na bieżąco. Także duży plus. Szkoda, że jednak kultura kuleje, ale tym większe uznanie dla organizatora, że dostrzega ten problem i działa. Toalet też nie brakowało. Było dużo tojek i na starcie/mecie i na trasie również. Jak komuś nie pasowało, to mógł skorzystać z toalet na częściowo otwartym stadionie, gdzie również były rozstawione różnej maści stoiska ze skarpetami, czapkami, wieszakami na medale itp. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Generalnie, jestem zadowolony. Kolejna impreza „odfajkowana”, kolejne doświadczenie zebrane. Pomijają wpadkę z długością, to całość oceniam bardzo dobrze – tak pod kątem organizacyjnym, jak i swojego występu. Jedyna rzecz, to jak odbierałem pakiet, to nie było koszulki w rozmiarze, który sobie wybrałem. Cokolwiek dziwne, ale w sumie dobrze się złożyło, że dostałem rozmiar większy, bo zwyczajnie leżała dobrze. Ciągle zapominam, że największe płaczki pakietowe, to suchoklatesy, także dobrze w sumie wyszło. Tradycyjnie pominąłem posiłek regeneracyjny. Wolontariusze wcisnęli mi banana, folie nrc, izo i wodę witaminową (a przypominam, że biegłem w końcówce), także niczego mi nie brakowało. Mając jeszcze w pamięci Wałbrzych to byłem szczerze i bardzo pozytywnie zaskoczony.

I wiecie co? Za rok z przyjemnością przyjadę. Bo w takich imprezach warto brać udział.

Na sam koniec chciałbym pozdrowić kibiców, którzy byli na jednym z ostatnich zakrętów przed metą. Transparent „koniec jest bliski” w funeralnym stylu mocno mnie rozbawił. Doceniam grę słów i czarny humor. Kolejną osobą, którą chce pozdrowić jest przypadkowy kierowca. Chyba nowohucki mieszkaniec w stroju ludowym, który przez otwarte okno klepanej beemwicy krzyczał w stronę biegających „kurwy”. Nie wiem czemu, ale to mnie też rozbawiło….tak czy siak, było naprawdę fajnie.