poniedziałek, 25 września 2017

Zamiast Biegu Lechitów zabrałem Piesia do Międzylesia.

Niestety, ale korony nie będzie. Czemu? Bo organizatorzy Półmaratonu w Gnieźnie polecieli w kulki. Zapisywałem się jak tylko ruszyły zapisy (tak -  miejsca były) i od samego początku problemy z platformą i płatnością. Próby rozwiązania problemu spełzły na niczym, a w pewnym momencie organizator zwyczajnie przestał odpowiadać na maile i telefony. Udało się odzyskać kontakt dopiero po przypadkowym dodzwonieniu się do dyrektora, ale bez rezultatu. Tłumaczenie: "bo gdybyśmy mieli odpowiadać na wszystkie maila i pytania, to musiałby się tym ktoś non stop zajmować" mnie rozwaliły. Mimo, że znalazłem osobę, chcącą odstąpić swój opłacony pakiet, to nic nie szło załatwić, bo "on nawet dla znajomych tego nie robi". Witki opadły, ale szkoda nerwów i czasu na walenie głową o ścianę....

Pobiegliśmy całym naszym pokręconym stadem (żona, ja i pies) w trzeciej edycji biegu charytatywnego "Zabierz piesia do Międzylesia".

Nastroje dobre. Nawet pomimo pogody, bo szaro i smętnie, a jeszcze zapowiadali deszcz. No trudno. Wzięliśmy ciuchy na zmianę do wodoodpornego worka żeglarskiego i w drogę. Najpierw autobus, potem SKM, trochę spacerku i po ok 1,5 h jesteśmy na miejscu. Jest tłoczno, jest gwarno. Głośniki dają tak, że ciężko myśli zebrać. Na mój gust są aż nazbyt głośne, ale przynajmniej słychać co się dzieje, jak się z psem odeszło trochę dalej. Na miejscu jest kilku wystawców, kilka fundacji (coś od siebie także daliśmy, bo jakże by inaczej) i duuuużo psów. Jak to w takim miejscu, w takim zgiełku, psy potrafiły reagować różnie. Jedne wystraszone, a drugie nakręcone, więc człowiek wciąż się rozgląda wszędzie. Są miski z wodą (nawet pomimo chłodnej i deszczowej pogody). Jest tojek z możliwością umycia rąk, jest gdzie kupić coś do jedzenia czy to dla nas, czy to dla psa. Wygląda zachęcająco, więc poszliśmy odebrać pakiet. I tu się zaczęły schody.....

Niby prosta rzecz, a jednak trudna. Mieliśmy dwa kolejne numery startowe, a jednak.....numer żony został zgubiony. Organizator nie wie co zrobić, każe wrócić za pół godziny. Bieg tuż tuż, to trzeba się przebrać. I kolejny zonk. Przebieralnia jest, ale postawiona....w błocie przy głośniku, choć teren szkoły był normalnie otwarty i można było przebieralnie postawić choćby na chodniku między bramką szkoły a jej budynkiem. Drobna rzecz, ale utrudniająca życie. Ja się przebrałem w błocie, żona świeciła zadkiem na chodniku. Na szczęście długa bluza ukryła co trzeba, także pół biedy. Pozostaje niesmak. Tylko pies nie specjalnie wie co się dzieje, ale że ona ani portek nie nosi, ani butów, to jej to wsio ryba. Dobra, pozostaje problem torby, bo depozytu brak. Dziwne to przy imprezie na kilka setek ludzi, bo miejsce na to by się spokojnie znalazło. Na szczęście, udało się pogadać z jednym z wystawców. Tutaj pozdrawiamy Panów z namiotu Boscha, z karmaZdostawa.pl - z nieba nam spadliście, a zakupiona u was Doctor Dog przypadła naszej Bubie do gustu. Jeśli czytacie - podarowaną nam próbkę przekazaliśmy fundacji. Przyda im się bardziej niż nam, ale stokrotnie dziękujemy.

Pół godziny minęło nie wiadomo jak i gdzie, więc przybyliśmy do punktu odbioru pakietów. Niestety dalej nic nie wiadomo. Padła decyzja o wydaniu numeru z puli dodatkowej. Szkoda, ale przeżyjemy.

Przyszedł czas na bieg. Jest opóźnienie, ale tylko kilka minut. Dziwna kolejność startujących. Najpierw marsz, potem bieg na 10km i bieg na 5km, a trasa wspólna, przynajmniej w pierwszej i końcowej części. Oczywiście - zrobił się zator. Ludzie, smycze i psy, a i wózek dziecięcy się trafił (tak, taka zwykła spacerówka). Wszystko razem. Pomimo wytężonej uwagi jeden husky skończył z kolanem w mordzie. Po prostu wbiegł pechowo na żonę. Na szczęście lekko i obyło się bez spięcia żadnego, ale zapowietrzenie i kolka dały jej mocno się we znaki przez resztę biegu.

Trasa fantastyczna, w większości szeroka, z kilkoma tylko węższymi odcinkami. Bardzo dobrze oznaczona, czytelna, ratownicy, punkt z wodą dla ludzi i psiaków, a to przecież raptem 5 i 10km. Las i pogoda wyjątkowo dobra do biegania. Harcerki dzielnie pomagały i to pomimo chłodu i siąpiącego co parę minut deszczyku. Duży plus dla nich za uśmiech, pomoc i zaangażowanie. 

Na mecie gorąca atmosfera i medale wręczane przez najmłodszych oraz butelki z wodą. Ładnie podziękowaliśmy za drewniany (naprawdę oryginalny) medal i udaliśmy się po nasze graty, co by zgodnie z danym słowem, odebrać torbę od razu po biegu. 

Jakie są ogólne wrażenia? Mieszane. Lubimy takie imprezy, lubimy pomagać, biegać w lesie z psem i spotykać ciekawych i sympatycznych ludzi. Ale też przeraża, że nawet na takiej niewielkiej imprezie organizator zalicza wpadki jak z zagubieniem numeru czy nieznajomością harmonogramu własnej imprezy. Przeraża też postawa niektórych uczestników, bo nie obyło się bez konieczności pouczania ludzi przez orga (przez megafon), że po psach trzeba sprzątać lub przystąpieniem do biegu z psem w...kolczatce (numer bodaj 236, pan w czerwonej koszulce z dużym owczarkiem niemieckim). To ostatnie mnie dziwi, tym bardziej, że rolą organizatora jest dopilnowanie takich rzeczy, a na miejscu była możliwość wypożyczenia uprzęży. Na pewno na plus trzeba zaliczyć ogólną atmosferę, inicjatywę, zwrócenie uwagi na wodę nawet pomimo pogody, czy lokalizację imprezy i trasę. Tak czy siak - cieszyliśmy się z udziału i wróciliśmy w zadowoleni z aktywnie spędzonego czasu. Cieszymy się tym bardziej. że dużo szczęścia mieliśmy z pogodą, bo rozpadało się konkretnie i na dobre dopiero po powrocie do domu, a tak to tylko postraszyło mżawką. 

TUTAJ troszkę fotek.