środa, 10 maja 2017

6. BIEG WEGAŃSKI „Łatwiej niż myślisz!”

W kalendarzu już od dłuższego czasu wiosna, ale za oknem niestety wciąż takie nie wiadomo co, które zdecydowanie nie zachęca do wysuwania nosa spod kołdry. Jednak na dzień 7 maja 2017 r. plan był ambitny i aura musiała zostać przesunięta na dalszy plan.

Pobudka o brzasku, szybkie pakowanie rzeczy i do kuchni. Mocna kawa, dyniowe pancakes i organizm zaczął mi się budzić do życia. Buba niepocieszona wyczłapała z wyrka, zaliczyła szybki spacer i swoje śniadanie. Rzeczy do biegania na plecy i jedziemy z maluchem na nadwiślańskie błonie w Warszawie na 6. BIEG WEGAŃSKI „Łatwiej niż myślisz!”.

Na miejsce zajechałyśmy bez żadnych problemów (uroki niedzielnego poranka). Powietrze stało dzięki czemu, pomimo wilgoci, nie było zimno. Jednak wszystko było mokre, a na około błotko i kałuże. Uroki deszczowej pogody. Pakiet zabrany, rzeczy zostawione w depozycie i idziemy pomału przygotowywać się do startu.

I tu pojawił się problem. Buba niestety nie była zadowolona z tłumów, hałasu, ciągłego wyciągania w jej kierunku obcych rąk. Maluch był tak spłoszony, jak nigdy dotąd. Wiecie, to nie jest kwestia złej socjalizacji, tylko były to pierwsze zawody naszej psiny, a nie wszyscy rozumieją, że obcy pies to nie zabawka dla każdego. Zmartwiłam się i patrząc na nią na tyle serducho mi pękało, że chciałam wracać do domu. W tym momencie jednak poszło ogłoszenie o stawianiu się na start. Stwierdziłam, dobra – ustawimy się na końcu i zobaczymy. Jeśli maluch się nie uspokoi jak ruszymy, to najwyżej zawrócę. Czarnuszka niechętnie się ruszyła, ale się udało. Poczekałyśmy aż wszyscy nas wyprzedzą i ruszyłyśmy.

Pierwszy odcinek był z przebojami. Bajorka z wodą, wślizgi na błotku, ale skupienie na przeszkodach najwidoczniej było małej potrzebne. Wrócił mój psiak, wyrównała ze mną krok i było z górki. Miękkie podłoże pod nogami, drzewa, momentami widok na wodę – tak powinny wyglądać wszystkie biegi, a nie zasuwanie po asfalcie.

W swoim rytmie i tempie, udało nam się trochę nadgonić. Do samego końca towarzyszyli nam przesympatyczni biegacze, a bardzo często też i w towarzystwie swoich pupili. I udało nam się! Przekroczyłyśmy metę.

Na medal zasłużyła Buba, więc to właśnie ona dumnie dreptała z nim na szyi. Obie się nawodniłyśmy, porozciągałyśmy, odsapnęłyśmy chwilę i oczywiście sweet focia dla męża też musiała być. Potem posiłek regeneracyjny – zresztą naprawdę smaczny (jestem bezwzględnym mięsożercą, ale na część zieloną z komosą wzięłam przepis), a potem deserek w postaci ciachów z matchą (dobrym targiem mąż też później się na nie załapał) i pokręciłyśmy się zobaczyć co tu się jeszcze dzieje.

W ramach imprezy odbywał się także Zabiegany Targ Wegański z ponad 20stoma wystawcami. Było można dobrze zjeść, również pierwsze wiosenne lody!, kupić książki i koszulki, porozmawiać z dietetykiem i wziąć udział w warsztatach fotograficznych. Jak ktoś chciał się podokształcać, to w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego odbywały się wykłady. Eksperci, m.in. mgr Hanna Stolińska, dietetyk kliniczny Instytutu Żywności i Żywienia - opowiadała o roli diety dla zdrowia oraz jej znaczenia dla wydolności i regeneracji w sporcie. W programie były również wykład o wpływie przemysłu hodowlanego na przyrodę, pokazujący wyniki raportu ONZ. Odbyły się również wykłady Partnerów wydarzenia, m.in. FootMedica.

Różnorodności było pod dostatek. Każdy, najbardziej wybredny, mógł bez problemu znaleźć coś dla siebie. I to się chwali! A najbardziej, że zamiast patrzeć na odcienie szarości biegnąć po betonie, to wszystko odbywało się w zdecydowanie sympatyczniejszych dla zmęczonej głowy miastem warunkach.

Jakbyśmy mogły, to pomimo deszczu, zdecydowanie zostałybyśmy do końca, ale niestety czas było wrócić do normalności i szybki powrót do domu, Buba w kimkę, a ja przebrać się i na zajęcia.

Nie możemy się doczekać kolejnej edycji :D

A jakby ktoś chciał pooglądać zdjęcia, to zapraszamy TUTAJ