W kalendarzu już od dłuższego
czasu wiosna, ale za oknem niestety wciąż takie nie wiadomo co, które
zdecydowanie nie zachęca do wysuwania nosa spod kołdry. Jednak na dzień 7 maja
2017 r. plan był ambitny i aura musiała zostać przesunięta na dalszy plan.
Pobudka o brzasku, szybkie
pakowanie rzeczy i do kuchni. Mocna kawa, dyniowe pancakes i organizm zaczął mi
się budzić do życia. Buba niepocieszona wyczłapała z wyrka, zaliczyła szybki
spacer i swoje śniadanie. Rzeczy do biegania na plecy i jedziemy z maluchem na
nadwiślańskie błonie w Warszawie na 6. BIEG WEGAŃSKI „Łatwiej niż myślisz!”.
Na miejsce zajechałyśmy bez żadnych problemów (uroki niedzielnego poranka). Powietrze stało dzięki czemu, pomimo wilgoci, nie było zimno. Jednak wszystko było mokre, a na około błotko i kałuże. Uroki deszczowej pogody. Pakiet zabrany, rzeczy zostawione w depozycie i idziemy pomału przygotowywać się do startu.
I tu pojawił się problem. Buba
niestety nie była zadowolona z tłumów, hałasu, ciągłego wyciągania w jej
kierunku obcych rąk. Maluch był tak spłoszony, jak nigdy dotąd. Wiecie, to nie
jest kwestia złej socjalizacji, tylko były to pierwsze zawody naszej psiny, a
nie wszyscy rozumieją, że obcy pies to nie zabawka dla każdego. Zmartwiłam się
i patrząc na nią na tyle serducho mi pękało, że chciałam wracać do domu. W tym
momencie jednak poszło ogłoszenie o stawianiu się na start. Stwierdziłam, dobra
– ustawimy się na końcu i zobaczymy. Jeśli maluch się nie uspokoi jak ruszymy,
to najwyżej zawrócę. Czarnuszka niechętnie się ruszyła, ale się udało.
Poczekałyśmy aż wszyscy nas wyprzedzą i ruszyłyśmy.
Pierwszy odcinek był z
przebojami. Bajorka z wodą, wślizgi na błotku, ale skupienie na przeszkodach
najwidoczniej było małej potrzebne. Wrócił mój psiak, wyrównała ze mną krok i
było z górki. Miękkie podłoże pod nogami, drzewa, momentami widok na wodę – tak
powinny wyglądać wszystkie biegi, a nie zasuwanie po asfalcie.
W swoim rytmie i tempie, udało
nam się trochę nadgonić. Do samego końca towarzyszyli nam przesympatyczni
biegacze, a bardzo często też i w towarzystwie swoich pupili. I udało nam się!
Przekroczyłyśmy metę.
Na medal zasłużyła Buba, więc
to właśnie ona dumnie dreptała z nim na szyi. Obie się nawodniłyśmy,
porozciągałyśmy, odsapnęłyśmy chwilę i oczywiście sweet focia dla męża też
musiała być. Potem posiłek regeneracyjny – zresztą naprawdę smaczny (jestem
bezwzględnym mięsożercą, ale na część zieloną z komosą wzięłam przepis), a
potem deserek w postaci ciachów z matchą (dobrym targiem mąż też później się na
nie załapał) i pokręciłyśmy się zobaczyć co tu się jeszcze dzieje.
W ramach imprezy odbywał się
także Zabiegany Targ Wegański z ponad 20stoma wystawcami. Było można dobrze
zjeść, również pierwsze wiosenne lody!, kupić książki i koszulki, porozmawiać z
dietetykiem i wziąć udział w warsztatach fotograficznych. Jak ktoś chciał się
podokształcać, to w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego odbywały się
wykłady. Eksperci, m.in. mgr Hanna Stolińska, dietetyk kliniczny Instytutu
Żywności i Żywienia - opowiadała o roli diety dla zdrowia oraz jej znaczenia
dla wydolności i regeneracji w sporcie. W programie były również wykład o
wpływie przemysłu hodowlanego na przyrodę, pokazujący wyniki raportu ONZ.
Odbyły się również wykłady Partnerów wydarzenia, m.in. FootMedica.
Różnorodności było pod
dostatek. Każdy, najbardziej wybredny, mógł bez problemu znaleźć coś dla
siebie. I to się chwali! A najbardziej, że zamiast patrzeć na odcienie szarości
biegnąć po betonie, to wszystko odbywało się w zdecydowanie sympatyczniejszych
dla zmęczonej głowy miastem warunkach.
Jakbyśmy mogły, to pomimo
deszczu, zdecydowanie zostałybyśmy do końca, ale niestety czas było wrócić do
normalności i szybki powrót do domu, Buba w kimkę, a ja przebrać się i na
zajęcia.
Nie możemy się doczekać
kolejnej edycji :D
A jakby ktoś chciał pooglądać zdjęcia, to zapraszamy TUTAJ
A jakby ktoś chciał pooglądać zdjęcia, to zapraszamy TUTAJ