W tym roku pogoda odstawiła
numer i wykosiła więcej biegaczy niż kilometry. Z początku tygodnia temperatura
w okolicy zera, ze śniegiem i nocnymi przymrozkami, a w niedzielę - w słońcu
było niemal 30 stopni. Oj dało to nam wszystkim popalić i to ostro, bo oprócz
pamiątkowego medalu, do domu przywiozłem spalony słońcem kark.
Tym razem biegliśmy razem - ja,
żona i nasza czarnulka na czterech łapach imieniem Buba. Spokojnie – nie była
to połówka, a tylko jej początkowy fragment. Mogliśmy tak zrobić, bo trasy CITY
RUN na 5 km i Półmaratonu pokrywały się ze sobą. Pakiety odebrane wcześniej,
przedstartowy siusiek kontrolny, taktyczne układanie interesu w obcisłych
gatkach biegowych i można zaczynać. Zajęliśmy pozycje startowe w tłumie (zgoda
na udział z psem = start na końcu stawki), przy pięknym Pałacu Branickich.
Symboliczny strzał z armaty, muzyka nadająca dobry rytm i można lecieć.
Spokojnie, nie szarpiemy się.
Biegniemy dla fanu. Pies ma lepszy doping od nas - no cóż – taki lajf :D.
Przybijamy piąteczki i z uśmiechami lecimy dalej. Oprócz punktów nawadniania
Polskie Radio wystawiło swój punkt z wodą. Fajny gest – zwłaszcza, że słońce
piekło niemiłosiernie i biegacze na 5 km też się na wodę załapali. Kontrolnie
zatrzymaliśmy się na chwilę dać i psu wody, bo naprawdę smaliło. Chwilę później
drogowskaz i info z megafonu – 5 kilometrów na prawo, półmaraton na lewo.
Wymiana uśmiechów, krótkie „do zobaczenia na mecie” i ja odbiłem w lewo, a moje
panie w prawo. I tutaj zaczęły się schody…
Białystok, wbrew pozorom,
płaski nie jest. Było kilka długich podbiegów i długich zbiegów. I to upiorne
słońce. Na szczęście, część trasy biegła w lesie, ale były fragmenty niezłej
patelni. Punkty odżywcze były jak dla mnie w dobrych odstępach. Woda na głowę,
izo do ust i lecim dalej. Lecim, biegiem i w końcu idziem. Niestety fragmenty
marszu też się zdarzały - nie ze względu na kondycję, ale temperaturę. Z resztą
wielu było takich jak ja, którzy musieli jednak trochę zwolnić i przejść do
marszu. Kilka razy samochód organizatorów na kogucie też mnie minął, a na mecie
(tuż przed nią? nie pamiętam dokładnie) widziałem zawodnika pod kroplówką. Zdarza
się. Dlatego dobrze słuchać organizmu. Nie biegłem dla życiówki, biegłem dla
siebie. Może to zwiększa rozsądek? Czas oczywiście słabszy od warszawskiego,
ale 2h 20min złe też nie było po uwzględnieniu faktu, że kilka razy zwyczajnie
maszerowałem. Cieszę się, bo udało się cało dotrzeć do mety, bez żadnych nieprzyjemnych
perypetii, ale sądząc po twarzach wielu uczestników, to walczyli oni nie o
życiówkę, ale o życie.
Patrząc po swoim samopoczuciu
oraz zadowoleniu z siebie i mojej kobiety oraz psa, to wydarzenie oceniam
dobrze. Nie perfekcyjnie, nie super, ale naprawdę dobrze. Na pewno to słońce
zapadnie mi w pamięć na długo. Ten upał zaskoczył chyba wszystkich , bo na
mecie zabrakło wody, ale bez problemu wypiłem dwa duże kubki izotoniku.
Tradycyjnie – tłumowi mówię stanowcze nie, więc nie czekałem na ciastka i posiłek
regeneracyjny w zaskakująco małej strefie mety. Kolejka zniechęcała, ale może
to mnie zmotywuje do szybszego biegania? Podobno każdy sposób dobry na
poprawienie wyniku ;)
I tylko jedno nie daje mi
spokoju – czemu policja puszczała samochody pomiędzy biegaczami?