Niestety,
ale korony nie będzie. Czemu? Bo organizatorzy Półmaratonu w Gnieźnie polecieli
w kulki. Zapisywałem się jak tylko ruszyły zapisy (tak - miejsca były) i
od samego początku problemy z platformą i płatnością. Próby rozwiązania
problemu spełzły na niczym, a w pewnym momencie organizator zwyczajnie przestał
odpowiadać na maile i telefony. Udało się odzyskać kontakt dopiero po
przypadkowym dodzwonieniu się do dyrektora, ale bez rezultatu. Tłumaczenie:
"bo gdybyśmy mieli odpowiadać na wszystkie maila i pytania, to musiałby
się tym ktoś non stop zajmować" mnie rozwaliły. Mimo, że znalazłem osobę,
chcącą odstąpić swój opłacony pakiet, to nic nie szło załatwić, bo "on
nawet dla znajomych tego nie robi". Witki opadły, ale szkoda nerwów i
czasu na walenie głową o ścianę....
Pobiegliśmy
całym naszym pokręconym stadem (żona, ja i pies) w trzeciej edycji biegu
charytatywnego "Zabierz piesia do Międzylesia".
Nastroje
dobre. Nawet pomimo pogody, bo szaro i smętnie, a jeszcze zapowiadali deszcz.
No trudno. Wzięliśmy ciuchy na zmianę do wodoodpornego worka żeglarskiego i w
drogę. Najpierw autobus, potem SKM, trochę spacerku i po ok 1,5 h jesteśmy na
miejscu. Jest tłoczno, jest gwarno. Głośniki dają tak, że ciężko myśli zebrać.
Na mój gust są aż nazbyt głośne, ale przynajmniej słychać co się dzieje, jak
się z psem odeszło trochę dalej. Na miejscu jest kilku wystawców, kilka
fundacji (coś od siebie także daliśmy, bo jakże by inaczej) i duuuużo psów. Jak
to w takim miejscu, w takim zgiełku, psy potrafiły reagować różnie. Jedne
wystraszone, a drugie nakręcone, więc człowiek wciąż się rozgląda wszędzie. Są
miski z wodą (nawet pomimo chłodnej i deszczowej pogody). Jest tojek z
możliwością umycia rąk, jest gdzie kupić coś do jedzenia czy to dla nas, czy to
dla psa. Wygląda zachęcająco, więc poszliśmy odebrać pakiet. I tu się zaczęły
schody.....
Niby
prosta rzecz, a jednak trudna. Mieliśmy dwa kolejne numery startowe, a
jednak.....numer żony został zgubiony. Organizator nie wie co zrobić, każe wrócić
za pół godziny. Bieg tuż tuż, to trzeba się przebrać. I kolejny zonk.
Przebieralnia jest, ale postawiona....w błocie przy głośniku, choć teren szkoły
był normalnie otwarty i można było przebieralnie postawić choćby na chodniku
między bramką szkoły a jej budynkiem. Drobna rzecz, ale utrudniająca życie. Ja
się przebrałem w błocie, żona świeciła zadkiem na chodniku. Na szczęście długa
bluza ukryła co trzeba, także pół biedy. Pozostaje niesmak. Tylko pies nie
specjalnie wie co się dzieje, ale że ona ani portek nie nosi, ani butów, to jej
to wsio ryba. Dobra, pozostaje problem torby, bo depozytu brak. Dziwne to przy
imprezie na kilka setek ludzi, bo miejsce na to by się spokojnie znalazło. Na
szczęście, udało się pogadać z jednym z wystawców. Tutaj pozdrawiamy Panów z
namiotu Boscha, z karmaZdostawa.pl - z nieba nam spadliście, a zakupiona u was
Doctor Dog przypadła naszej Bubie do gustu. Jeśli czytacie - podarowaną nam
próbkę przekazaliśmy fundacji. Przyda im się bardziej niż nam, ale stokrotnie
dziękujemy.
Pół
godziny minęło nie wiadomo jak i gdzie, więc przybyliśmy do punktu odbioru
pakietów. Niestety dalej nic nie wiadomo. Padła decyzja o wydaniu numeru z puli
dodatkowej. Szkoda, ale przeżyjemy.
Przyszedł czas na bieg. Jest opóźnienie, ale
tylko kilka minut. Dziwna kolejność startujących. Najpierw marsz, potem bieg na
10km i bieg na 5km, a trasa wspólna, przynajmniej w pierwszej i końcowej
części. Oczywiście - zrobił się zator. Ludzie, smycze i psy, a i wózek
dziecięcy się trafił (tak, taka zwykła spacerówka). Wszystko razem. Pomimo
wytężonej uwagi jeden husky skończył z kolanem w mordzie. Po prostu wbiegł
pechowo na żonę. Na szczęście lekko i obyło się bez spięcia żadnego, ale
zapowietrzenie i kolka dały jej mocno się we znaki przez resztę biegu.
Trasa
fantastyczna, w większości szeroka, z kilkoma tylko węższymi odcinkami. Bardzo
dobrze oznaczona, czytelna, ratownicy, punkt z wodą dla ludzi i psiaków, a to
przecież raptem 5 i 10km. Las i pogoda wyjątkowo dobra do biegania. Harcerki
dzielnie pomagały i to pomimo chłodu i siąpiącego co parę minut deszczyku. Duży
plus dla nich za uśmiech, pomoc i zaangażowanie.
Na
mecie gorąca atmosfera i medale wręczane przez najmłodszych oraz butelki z
wodą. Ładnie podziękowaliśmy za drewniany (naprawdę oryginalny) medal i
udaliśmy się po nasze graty, co by zgodnie z danym słowem, odebrać torbę od
razu po biegu.
Jakie
są ogólne wrażenia? Mieszane. Lubimy takie imprezy, lubimy pomagać, biegać w
lesie z psem i spotykać ciekawych i sympatycznych ludzi. Ale też przeraża, że
nawet na takiej niewielkiej imprezie organizator zalicza wpadki jak z
zagubieniem numeru czy nieznajomością harmonogramu własnej imprezy. Przeraża
też postawa niektórych uczestników, bo nie obyło się bez konieczności pouczania
ludzi przez orga (przez megafon), że po psach trzeba sprzątać lub
przystąpieniem do biegu z psem w...kolczatce (numer bodaj 236, pan w czerwonej
koszulce z dużym owczarkiem niemieckim). To ostatnie mnie dziwi, tym bardziej,
że rolą organizatora jest dopilnowanie takich rzeczy, a na miejscu była
możliwość wypożyczenia uprzęży. Na pewno na plus trzeba zaliczyć ogólną
atmosferę, inicjatywę, zwrócenie uwagi na wodę nawet pomimo pogody, czy
lokalizację imprezy i trasę. Tak czy siak - cieszyliśmy się z udziału i
wróciliśmy w zadowoleni z aktywnie spędzonego czasu. Cieszymy się tym bardziej.
że dużo szczęścia mieliśmy z pogodą, bo rozpadało się konkretnie i na dobre
dopiero po powrocie do domu, a tak to tylko postraszyło mżawką.
A TUTAJ troszkę fotek.
A TUTAJ troszkę fotek.